Któż by się pierwotnie spodziewał, że 2024 rok będzie tak obfitował w powroty na scenę muzyczną. Każdy z fanów poszczególnych gatunków może przyznać, że dostał coś dla siebie (a mamy dopiero kwiecień). Jest jednak coś, czego z początku nie spodziewaliby się nawet sami twórcy dzieła, które pragnę omówić!
Zespół Gossip na czele z Beth Ditto (która swoją drogą już od 20 lat jest w naprawdę kapitalnej formie wokalnej) postanowił ostatecznie powrócić z nowym materiałem, pierwszym od ponad 12 lat ( Od płyty "A Joyful Noise" z 2012 roku minęło dokładnie tyle czasu). Powrót w bardzo dobrze znanym składzie, w odświeżonej atmosferze, po paru koncertach, jakie organizowano na przestrzeni ostatnich paru lat (między innymi z okazji 10-lecia płyty "Music for Men" w 2019 roku), w dodatku producentem płyty został nie kto inny, jak sam Rick Rubin. Teoretycznie jest to przepis na bardzo udany comeback.
I w większości można rzeczywiście tak nazwać ten album. Gossip na "Real Power" pokazuje, że przez te ostatnie lata nie próżnowali, stawiając na przejrzystość i świeżość, tak jak na każdej płycie, jaką serwują swoim fanom, jednocześnie wracając odrobinę do swoich korzeni. Pierwszy utwór, jaki możemy odsłuchać dobitnie to pokazuje. "Act of God" w wielkim stylu daje znać, że trójka z Arkansas nadal potrafi w Alternatywę, dodając do tego szczyptę Garage Rocka. Jeżeli ktoś zna takie płyty w ich dorobku jak "Movement" czy "Standing In the Way of Control", to na pewno po przesłuchaniu, na twarzy pojawi mu się uśmiech. Tytułowy singiel, był tym najbardziej promowanym przez zespół. Nie ma czemu się dziwić. "Real Power" emanuje mocną chwytliwą mieszanką Popu i Funku (na szczególne uznanie zasługuje tu gitara basowa) z dodatkiem buczących syntezatorów. Co więcej, tekst i teledysk idealnie oddają to, co zespół (a szczególnie Beth) od początku wnosi dla społeczności Queer i ruchu Body Positive, wspierając ich w każdym możliwym momencie nie tylko swojej działalności, ale i ogólnie.
Dalej trio nie zwalnia tempa z eksperymentami dźwiękowymi. W następnej części dostajemy klimaty mocno Pop-Indie Rockowe w postaci "Crazy Again", szczególnie wyróżnia się tu kwiecista partia gitarowa oraz lekkie, stonowane brzmienie wokalne Ditto (nadal jest to jeden z moich ulubionych utworów na tej płycie). Oprócz tego mamy także elementy muzyki Disco znajdujące się między innymi na triumfalnym "Give It Up for Love", które brzmieniowo w bardzo dobrym stylu zahacza o takie zespoły jak Bee Gees czy Chic w swoich najlepszych latach. Nie zabrakło również miejsca na dźwięki nawiązujące do Surf Rock, mowa tu o pozycjach jak "Turn the Card Slowly" czy też "Tough" (chociaż tutaj mix i mastering mógł być ciut lepszy). Z kolei "Tell Me Something" bez żadnych problemów ponownie romansuje z syntezatorowym Indie Rockiem, gdzie pianino dodaje jeszcze większego efektu dźwiękowej perfekcji. Słuchając tego, przypominają mi się brzmienia, jakie można znaleźć przykładowo na "Hits Me Like a Rock" od CSS, do którego zresztą mam bardzo duży sentyment!
Niestety jak dobrze wiemy, nawet te najciekawsze momenty czasami mogą być przyćmione przez te mniej udane. Pierwsza taka łyżka dziegciu w słoju pełnym miodu pojawia się przy utworze "Don't Be Afraid", w którym zespół podejmuje się eksperymentów z Synth Popem, jednak nie wychodzą one zbyt pomyślnie i po zapowiadanej wielkiej burzy zostajemy niestety z niczym szczególnym (zresztą duża część płyty "A Joyful Noise" już wcześniej dobitnie to pokazała). Dalej mamy do czynienia między innymi z "Edge of the Sun", które ponownie romansuje z elementami Disco, jednak brzmi to bardziej, jakby The Cardigans zrobiło piosenkę do najnowszej reklamy Iphona, "Light It Up" to typowy nudny Pop Rock bez jakiejkolwiek charyzmy, natomiast zamykający płytę "Peace and Quiet" to kompletnie nieudany Pop z dodatkiem bardzo przeciętnego tekstu, bez dwóch zdań jest to najsłabsza pozycja na tej płycie.
Podsumowując krótko, Gossip na najnowszym materiale rzeczywiście w dużej mierze sprostali oczekiwaniom słuchaczy i krytyków, jednak powrót ten nie zawiera dużej ilości hucznej zabawy i fajerwerków, prędzej można to nazwać skromną, lecz końcowo całkiem udaną kameralną potańcówką, w której każdy może znaleźć swój własny kąt. I pomyśleć, że płyta, która pierwotnie miała być drugą "solówką" Beth Ditto, okazała się jednym z najciekawszych powrotów I kwartału tego roku. Miejmy tylko nadzieję, że na następne poczynania tej trójki nie będziemy musieli czekać następne 12 lat (albo i więcej).
Przemysław Jelonek