Tekst: Antoni Sowiński
„No to CHE!” – taki napis mogą przeczytać fani na banerach i plakatach obwieszczających końcową trasę zespołu-legendy Lao Che. Ostatnimi wydanymi krążkami oprócz studyjnego „Wiedza o społeczeństwie” były live z Woodstocku i dość ciekawy remaster klasycznego krążka z 2008 roku zatytułowanego „Gospel”. Nadarzyła się więc świetna okazja, by nie tylko przesłuchać na nowo znanych utworów, ale też spojrzeć z perspektywy 12 lat na sam album. Moje odczucia względem samego „Gospelu” się nie zmieniły, natomiast co do remastera mam mieszane odczucia.
„Gospel” miał wysoko postawioną poprzeczkę – po ogromnym sukcesie „Powstania Warszawskiego” (zarówno w ramach komercyjnym, jak i artystycznym) ekipa z Płocka na czele z Hubertem „Spiętym” Dobaczewskim musiała wspiąć się na wyżyny swoich możliwości, aby zaskoczyć fanów. Tym razem motywem przewodnim stała się szeroko pojęta muzyka gospelowa, a w zasadzie cała jej estetyka. Błyskotliwe pieśni „Spiętego” wtłoczone w niesamowity funkowo-punkowy misz-masz z melodiami przywodzącymi na myśl muzykę żydowską – to przede wszystkim zasługa klarnetu wygrywającego owe motywy skomponowane przez byłego gitarzystę Lao – Jakuba „Krojca” Pokorskiego. Oczywiście do tego mamy odpowiedni dobór sampli ulubieńca publiczności – Mariusza „Denata” Densta.
Jeśli chodzi o teksty, to „Spięty” jest tutaj w chyba najlepszej formie – sam określił tę płytę „poszukiwaniem Boga – poszukiwaniem, które często jest trudne, podczas którego często się człowiek gubi i z Bogiem kłóci – ale zawsze do niego dąży”. Mimo to wielu mogłoby się obruszyć na nazywanie Noego ptysiem miętowym, przyrównanie Zbawiciela do silnika Diesla czy nawet uszczypliwości w stronę prototypu katolika, czyli Polaka. Tę kanonadę przewrotności i niezwykłego poszukiwania Boga przerywają męskie słowa skierowane do kobiet w „mpaKOmpaBIEmpaTA” czy niesamowicie klimatyczne, smutne „Ty człowiek jesteś?” (co do którego mam poczucie, że delikatnie nawiązują stylistycznie i tematycznie do „Powstania Warszawskiego”).
„Gospel” jest uznawany za jeden z absolutnych mistrzostw w działalności zespołu – i ja podpisuję się pod tym obiema rękami. Żaden album nie brzmiał tak spójnie, nie miał takiej ilości świetnych tekstów (chociaż „Dzieciom” było się niebezpiecznie blisko) ani tylu chwytliwych melodii. Więc nic dziwnego, że stał się przedmiotem swoistego remasteru.
Mnie jednak ta decyzja dziwi. Lao Che mogło pójść w kompozycję klamrową, przypomnieć fanom o „Gusłach” – ich debiucie, który odszedł nieco w zapomnienie zarówno ze strony zespołu, jak i fanów. Winię z to głównie słaby mastering – dzisiaj tej płyty słucha się ciężko głównie z tego powodu. Inną kwestią są układy utworów, które są karkołomne i stanowiły dopiero wprawkę do następnych krążków grupy z Płocka. Zespół jest jednak znany z tego, że nierzadko wersja live różni się od studyjnej, więc rearanżacja „Guseł nie stanowiłaby ” problemu. W tej perspektywie „Gospel” jawi się jako rozwiązanie bezpieczne – pytanie, czy do końca potrzebne?
W odświeżonej edycji opatrzonej dodatkowo rokiem „2020” znajdziemy zarówno oryginalne kompozycje, jak i wersję alternatywną – tracklista jest w innej kolejności, a same utwory są wzbogacone o nowe brzmienia. Gdy słucha się ich po raz pierwszy, narzuca się od razu różnica w postaci dodanego saksofonu w niektórych utworach – efekt dołączenia do składu Karola Goli, którego mogliśmy usłyszeć już w „WOSie”. Drugim odkryciem jest drobna zmiana w aranżacjach – dodane niekiedy solo bębnów, przedłużenie czy przeniesienie niektórych partii etc. Wrażliwsze ucho wychwyci zmienione brzmienie basu czy zmianę dynamiki i głośności perkusji – jest zdecydowanie głośniejsza i wychodząca nierzadko na pierwszy plan. Sample również podgłośniono; ogólnie płyta ma mniej płaskie brzmienie, wszystko jest bardziej wyselekcjonowane.
I o ile to mogłaby być dobra zmiana, to według mnie okazała się zmianą na gorsze. „Gospel” swoją estetyką wygrywał nieco płaskim masteringiem brzmiącym jak wysłużona płyta winylowa. Ponadto po słuchaniu go przez wiele lat układy piosenek mam wyryte w mózgu i zaburzenie tego stanu równowagi powoduje u mnie lekki dyskomfort. Owszem, można teraz bardziej docenić bardziej i grę na bębnach Michała „Dimona” Jastrzębskiego, i przeszkadzajki Maćka „Trockiego” Dzierżanowskiego, ale ich separacja zaburzyła całościowe brzmienie albumu. Z drugiej strony, osoba, która nie spędziła z albumem 12 lat, może owe zmiany poczytać za dobrą decyzję.
Reasumując, jak na ostatnią płytę w karierze Lao Che, zremasterowany „Gospel” delikatnie zawodzi. Ekipa „Spiętego” znana była ze swoich odważnych decyzji – dlaczego więc na koniec zdecydowali się na krok graniczący z niepotrzebnym? Może jest to forma zabezpieczenia finansowego, albo warunki nie pozwoliły im na stworzenie wymarzonego albumu. Tak czy inaczej „Gospel” stanowi najlepsze wejście w dyskografię płockiej formacji, z którą pożegnamy się tej wiosny w miastach całej Polski – i na to wydarzenie zdecydowanie czekam, choć z bólem serca. Bo nie wiem, czy kolejna taka gwiazda naszej polskiej muzyce się przytrafi.