Debiutancka recenzja Wojciecha Par dotycząca najnowszego singla krakowskiego Pandemic, który został wypuszczony 26 stycznia bierzącego roku. Czy najnowsze wydawnictwo zostało zjedzone bez skrupułów? Zapraszamy do sprawdzenia recenzji!
Pandemic – ekipa, która reprezentuje krakowską scenę thrashową od już prawie 5 lat! Zespół został założony przez gitarzystę Sebastiana „Sharpa” Wikara, który niestety dołączył dwa lata temu do Lemmy'ego Kilmistera, Chucka Schuldinera, Jeffa Hannemana i wielu innych znamienitych osobistości metalowego świata, których już dzisiaj z nami nie ma. Aktualnie w składzie Pandemic występują: Gniewko „Mara” Jelski jako wokalista i basista, Marcin Konieczny i Wiktor Łobarzewski jako gitarzyści oraz Tomasz Łuckoś jako perkusista. Chłopaki przez pewien czas zawiesili działalność zespołu ze względu na śmierć Sharpa, ale w pewnym momencie postanowili znowu uraczyć ludzi swoją muzyką, ku pamięci zmarłego przyjaciela. Owocem tejże decyzji była ciepło przyjęta przez krytyków epka „Deaf Nite”, wydana 15 września 2018 roku przez wytwórnię Defence Records. 26 stycznia 2020 roku thrashowcy uderzyli ponownie. Tym razem singlem „Where the devil says goodnite”. Czy singiel dorównuje, „głuchej nocy” (właśnie sobie przypomniałem, że Peja miał kawałek „Głucha Noc”, ot zbieg okoliczności)? Cytując znamienitego artystę blackmetalowego, wybitnego farmera oraz niesamowitego filozofa Varga Vikernesa – „Let's find out!”.
Zacznijmy od tego, że najnowsze wydawnictwo Pandemic składa się z dwóch kawałków: tytułowego „Where the devil says goodnite” oraz „Exegi Monumentum” i oferuje nam siedem minut i dwadzieścia cztery sekundy świetnego materiału. Można usłyszeć, że krakowiacy starają się trzymać oldschoolowego stylu, co z resztą świetnie im wychodzi.
Pierwszy utwór jest wolniejszy, ciężki niczym pięć krat piwa i (przynajmniej w moim odczuciu) bardzo techniczny. Brzmi jak połączenie Sodomu, Annihilatora oraz Black Sabbath. Początek nie świadczy tylko o pojedynczym utworze, ale i o całym albumie. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że pobrzmiewa tu groźba wojny bądź innej zagłady światowej. Myślę również, że jest to świetny numer do rozpoczęcia setu na koncercie! Z wielką chęcią usłyszałbym go na początku gigu! Jedyne co delikatnie kuleje, to wokal, ale nie jest on rzeczą tragiczną. Po prostu mam wrażenie, że momentami wokalista się nie wyrabia. Jednak samo darcie jest genialne, swoją barwą przywodzi na myśl początki gatunku w latach osiemdziesiątych.
Drugi oraz ostatni utwór są niczym uderzenie pięścią w twarz. Od pierwszych sekund możemy wywnioskować, że będzie to coś szybszego oraz że po odsłuchaniu kark może ulec dość poważnej kontuzji, która będzie wymagać co najmniej pięciomiesięcznej rehabilitacji. Prywatnie.
Pierwsze chwile przypominają mi Artillery, zaś później mamy naprawdę szybkie i energiczne riffy, mocny i brutalny bas oraz partie perkusyjne, które można śmiało skojarzyć z nowojorskim Nuclear Assault. Natomiast jeśli chodzi o wokale, to w tym kawałku nie mam im nic do zarzucenia. Mara daje z siebie wszystko i jest to jak najbardziej słyszalne.
Podsumowując „When the devil says goodnite” jest materiałem dobrym, chociaż jednak do „Deaf Nite” odrobinę mu brakuje. Szybko i bezproblemowo przenosi nas z powrotem do czasów, gdy ludzie wychodzili z koncertów Exodusu z połamanymi nosami.
Ocena: 7,9/10
(RIP SHARP)