Opublikowane na Radio Egida (https://radio.us.edu.pl/)

Recenzja The King

Antek Swagiński ma mieszane uczucia co do najnowszej okołohistorycznej produkcji Netflixa. Przeczytajcie jego recenzję "The King" Davida Michoda i przekonajcie się, czy warto zrobić sobie domowy seans szekspirowskiej adaptacji.


    Stajnia Netflixa po raz kolejny zaskakuje historycznym tytułem, w tematyce średniowiecznej Anglii. Tym razem mamy do czynienia z The King, w reżyserii Davida Michôda; za scenariusz odpowiadają reżyser i aktor Joel Edgerton, natomiast sam film jest oparty w głównej mierze na wydarzeniach historycznych, jak również na drugiej teatrologii Szekspira (Ryszard II, Henryk IV i Henryk V)

   The King opowiada historię młodego Henryka V (w tej roli niezwykle intrygujący i zwiastujący wielki sukces w przyszłości Timothée Chalamet), który w młodym wieku zostaje zmuszony do objęcia tronu Anglii. W wyniku spisków i gier politycznych główny bohater wypowiada wojnę Francji, kontynuując spór zwany także wojną stuletnią. Narastający konflikt znajduje ujście w bitwie pod Azincourt (świetnie zrealizowana w filmie), która to sprawdzi zdolność dowodzenia młodego władcy.

   Film nawiązuje do wydarzeń historycznych, jeśli chodzi o kwestię chronologiczną, jednak ciekawie dialoguje z szekspirowską dramatyczną kroniką. Kluczowa jest postać Falstaffa, czyli przyjaciela przyszłego króla. Stary szlachcic był pierwowzorem dla sienkiewiczowskiego Zagłoby czy fredrowskiego Papkina – mocny w gębie i piciu, słaby w czynach. Na szczęście Falstaff Michôda (w rolę którego wcielił się wspomniany Joel Edgerton, znany głównie z Wielkiego Gatsby’ego czy Warriora) ma szansę na odkupienie.



   Szczególnie ciekawie poprowadzona jest relacja młodego Henryka z jego trzema „ojcami”: biologicznym Henrykiem IV (w tej roli symbolicznie Ben Mendelsohn), z którym do końca pozostaje w niezgodzie, Falstaffem, który zawiłymi aforyzmami komentuje rozgrywające się wydarzenia, a także doradcą Williamem (tutaj możemy podziwiać kunszt Seana Harrisa, który doświadczenia w rolach kostiumowych nabrał w Makbecie z 2015 roku). Ten ostatni odegra kluczową rolę w ostatecznym ukształtowaniu króla.

   Najjaśniejszym punktem całego filmu są wystąpienia Delfina – również postaci szekspirowskiej, opartej o sylwetkę księcia Ludwika, syna króla Francji Karola VI. Robert Pattinson w swojej nowej odsłonie zapewnia niesamowity, świeży powiew wielkoformatowego aktorstwa (którego będziemy mogli doświadczyć z całą mocą w The Lighthouse z Willemem Dafoe) i ciekawie rywalizuje z Chalametem zarówno jako aktor, jak i postać, którą gra. Trzeba też wspomnieć o krótkiej, ale jakże przesiąkniętej moralizatorstwem roli Lily Rose-Depp, która wciela się w księżniczkę Francji, przyszłą żonę Henryka. Niezbyt ciekawa rola, ale nazwisko córki Deppa prawdopodobnie miało raczej wymiar komercyjny. W role drugoplanowe wcielili się weterani kostiumowi jak Dean-Charles Chapman, Ivan Kaye czy Tom Glynn-Carney.

   The King zrealizowany jest jak oniryczna podróż, gdzie nie ma momentów „niskich” – nawet scena pijaństwa przyszłego króla jest senna, mroczna i symboliczna. Dlatego uzasadniona zdaje się krytyka tempa filmu, który lepiej sprawdziłby się jako serial; w przeciągu dwóch godzin nie ma miejsca na oddech, bo jesteśmy co scenę atakowani „kluczowymi” momentami. Widoczne są też podobieństwa do innej netfliksowej produkcji – Outlaw King, która także obejmuje historyczne wydarzenia Albionu. Tam również dało się odczuć dziwne, przyspieszone tempo, które sugerowało raczej scenariusz serialu niźli filmu. Na pochwałę zasługuje za to język, którym posługują się aktorzy – w większości jest to szekspirowska angielska mowa.



   Za warstwę wizualną odpowiedzialny jest Adam Arkapaw (notabene Australijczyk, tak jak Michôd czy Edgerton), który wcześniej pracował przy serialu True Detective czy wspomnianym już Makbecie. Wygaszone barwy i wizualne, senne odrealnienie to, jak widać, jego konik. Muzykę natomiast skomponował Nicholas Britell. Młody kompozytor z ugruntowaną karierą (brał udział w produkcji Moonlight) serwuje nam jęczące i głośne smyczki, które idealnie wpasowują się w zdjęcia Arkapawa; jeśli jednak widzieliście ostatnie wielkie pop-intelektualne produkcje (jak Joker czy Czarnobyl) albo chociaż Makbeta, to nic was nie zaskoczy. Zastrzeżenia mam też do działu rekwizytów. Plastikowe zbroje i kolczugi niestety widać i czuć, nieważne jak bardzo są maskowane przez różne brzęki.

   The King
kontynuuje linię netfliksowych filmów pełnometrażowych, które mają problemy z tempem, ale zadziwiają równocześnie solidną produkcją. Stanowi też kolejny przykład trendu mrocznych, onirycznych filmów historycznych, w których przymiotnik ten gwarantuje dość luźne zobowiązanie co do realizmu chronologicznego, natomiast niezwykle zobowiązuje co do realizmu bitew i pojedynków (chociaż bardziej przechyla się w stronę naturalizmu). Tak czy inaczej polecam zarówno posiadaczom platformy streamingowej, jak i fanom produkcji okołohistorycznych.
Adres źródła: https://radio.us.edu.pl/kultura/recenzja-the-king/r8a