24-tego lutego odbędzie się 91. Gala Rozdania Oscarów - największych nagród przemysłu filmowego. Wydarzenie wyjątkowe pod wieloma względami, ale - tradycyjnie w ostatnich czasach - z wieloma kontrowersjami wokół niego.
Nie sposób zacząć omawiania tegorocznej edycji od okrzykniętego już wielkim sukcesem osiągnięcia twórcy wciąż wzbudzającej skrajne emocje w Polsce "Idy". "Zimna Wojna" Pawła Pawlikowskiego została nominowana aż w trzech kategoriach: za reżyserię, zdjęcia oraz oczywiście za najlepszy film nieanglojęzyczny. Rodzimemu artyście nie brak konsekwencji - po zdobyciu Oscara za poprzednie dzieło postanowił pójść za ciosem i stworzył film w zbliżonej stylistyce Akademia to doceniła, dzięki czemu możemy cieszyć się także z wzrostu popularności odtwórców głównych ról - Joanny Kulig i Tomasza Kota.
Wydaję się, że ta gala będzie przebojowa. Świadczy o tym na pewno pięć nominacji (w tym dla najlepszego filmu i dla Ramiego Maleka) dla "Bohemian Rhapsody" czy ośmiu wyróżnień dla "Narodzin Gwiazdy". Zwłaszcza ten drugi może okazać się prawdziwym królem polowania: utwór "Shallow" wykonywany przez Bradleya Coopera i Lady Gagę może obawiać się chyba tylko konkurencji ze strony duetu Kendrick Lamar & SZA i ich "All The Stars". W kategoriach aktorskich zarówno pierwszoplanowych jak i drugiego planu rywalizacja będzie jednak dużo bardziej zacięta. Nazwiska takie jak Glenn Close, Viggo Mortensen, Melissa McCarthy, William Dafoe, Amy Adams, Christian Bale, Rachel Weisz, Sam Rockwell czy Emma Stone to najwyższa półka hollywoodzka i nie można ich wykluczyć z meczu o najwyższą stawkę.
Oscary otwierają się na nowe trendy. Świadczy o tym fakt dopuszczenia do rywalizacji dwóch produkcji dystrybuowanych przez Netflix, na dodatek firmowanych wielkimi nazwiskami: "Ballada o Busterze Scroogsie" braci Coen (trzy nominacje) i "Roma" Alfonso Cuarona (aż 10 szans na wygraną). Na pewno nie stoją one na straconej pozycji wobec innych dzieł, a nawet - biorąc pod uwagę, że w obu przypadkach mamy do czynienia z kinem wybitnie autorskim - mogą okazać się "czarnymi koniami" wyścigu.
Akademia nie zapomniała też o wprowadzaniu "nowych twarzy" do rywalizacji o statuetki dla najlepszych ról. W tym roku pierwszy raz przed szansą przejścia do historii stanęło dziewięcioro aktorów. O ile już wymienieni odtwórcy głównych ról w filmach muzycznych są raczej znani szerszej publiczności, tak sporym zaskoczeniem mogą być pozostałe nominacje. Wiodący duet aktorek z wspomnianej wcześniej "Romy" (kolejno - Yalitza Aparicio dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej i Marina de Tavira za drugi plan) można uznać wręcz za sensację tego rozdania. Również "debiutuje" w roli nominowanego doświadczony Sam Eliott ("Narodziny Gwiazdy"), choć wcześniej nie był brany pod uwagę przez krytyków. Na uwagę zasługuje także fakt zwrócenia się w stronę mniej znanych aktorów pochodzenia brytyjskiego. O ile Richard E.Grant (znany m.in. z debiutu w kultowym "Whitnail i Ja") za kreację w "Can You Ever Forgive Me" ma nieduże szanse na wygraną, to już Olivia Colman (którą widzowie telewizyjni mogą pamiętać np. z kilkukrotnie emitowanego w Polsce brytyjskiego serialu komediowego "Peep Show") za wcielenie się w rolę królowej Anny w uhonorowanej wieloma kandydaturami do zwycięstwa "Faworycie" otrzymała już Złotego Globa, co stawia ją w gronie potencjalnych zdobywczyń nagrody.
Innymi ciekawymi wyborami są: Regina King ("Gdyby ulica Beale umiała mówić) i Adam Driver ("Black KkKlansman. Czarne Bractwo") w kategoriach ról dalszego planu. Należy tu zauważyć, że filmy za które zostali oni nominowani przeczą wizerunkowi oznaczonemu jako "#Oscarssowhite", za który w ostatnich latach Akademia zbierała falę nieprzychylnych głosów. W tym roku jury przychylniej spojrzeli na ciemnoskórych twórców. Wyrazem tego jest aż kolejno sześć i siedem nominacji dla przeciętnie ocenianych, acz głośnych "Black KkKlansman" i "Czarnej Pantery". Są to jednak dwa kompletnie różne produkcje i ma to odwzorowanie w wyborach jury. Film ze studia Marvel został doceniony głównie w kategoriach dźwiękowo-technicznych. Dzieło charyzmatycznego Spike'a Lee może zatryumfować w trzech kluczowych konkurencjach: film, reżyseria i scenariusz adaptowany. Samo nazwisko reżysera wzbudza emocje wśród obserwatorów widowiska. Lee jako jeden z najlepszych afro-amerykańskich autorów kina stał się jednocześnie prowodyrem zamieszania związanego z bojkotem ceremonii w 2016 roku.
Zdecydowanie najmniej przyjemną wiadomością związaną z Oscarami jest wysokie prawdopodobieństwo braku prowadzącego gali. Nie jest to bynajmniej sytuacja bez precedensu, gdyż gospodarza zabrakło już w 1989 roku ale też w żaden sposób nie można tego wiązać z okrągłą rocznicą tego wydarzenia. Z roli mistrza ceremonii zrezygnował komik Kevin Hart ze względu na jego dawne, niewybredne żarty z osób należących do społeczności LGBT. Oprócz problemów ze znalezieniem odpowiedniego zastępstwa pojawiają się też kwestie związane z samym przebiegiem imprezy. Prawdopodobnie 91. edycja będzie dużo krótsza i mniej okazała od swoich poprzedników. Opinie widzów są skrajnie różne. Nie brakuje głosów popierających ograniczenie "efekciarstwa" gali, ale też i postulatów jej całkowitej likwidacji. Interesujące są też pomysły grup bardziej przychylnych uroczystości odbiorców. Jednym z popularniejszych jest wybranie na konferansjera znanego z niepoprawnych politycznie żartów komika Rickiego Gervaisa. Zdaniem zwolenników tej kandydatury wprowadziłby on potrzebną temu spektaklowi świeżość i przeciwstawiłby się on zbyt "sztywnemu" charakterowi show.
Najbardziej pospolitym zarzutem wobec Oscarów jest jednak poziom dobieranych produkcji. Obserwowany od kilkunastu lat regres kina, zwłaszcza hollywoodzkiego potęgowany jest przez zestawianie ambitnych, zaangażowanych produkcji z kinem popularnym, nastawionym na zysk. Dziwnie patrzy się na najlepszy film w karierze Petera Farrelly'ego "Green Book" mając świadomość, że może on przegrać z dziełem dużo słabszym, "popcornowym". Próba wprowadzenia kategorii "film popularny" nie rozwiązuje sprawy. To samo tyczy się niestety ról - aktorzy w filmach muzycznych czy biografiach mogą zwyciężyć z kolegami po fachu, którzy mieli nieszczęście zagrać role dramatyczne. Moim osobistym smutkiem jest najmłodsza z głównych, osiągająca w tym roku pełnoletność kategoria oscarowa - najlepszy długometrażowy film animowany. Mój faworyt, wykonana w technice poklatkowej "Wyspa psów" Wesa Andersona zapewne nie ma większych szans w starciu z superbohaterskimi "Iniemamocnymi 2" korporacji Disney-Pixar czy inną, niezwykle chwaloną produkcją tego gatunku "Spiderman Uniwersum". Wśród typujących rozstrzygnięcia również zwyciężają tytuły bezpieczne, które niezbyt zapadają w pamięć. Wydaje się, że z tego powodu tegoroczne rozdanie może być jednocześnie najbardziej nijakim. Chociaż może warto zadać sobie to coroczne pytanie.
Może warto liczyć na niespodzianki?