"Nie ma fal? My mamy, i to sporo!" - Jamie xx "In Waves" (RECENZJA)
Jak już wcześniej wspomniałem, tegoroczne powroty muzyczne przepełnione są wielkimi emocjami, od tych najbardziej ekscytujących (Oasis, The Cure, Justice, Zedd czy także Mozart [to nie jest żart jak coś]) po te bardziej kontrowersyjne (Linkin Park czy też Katy Perry [chociaż ona akurat nie musiała tego robić]. Obok nich wszystkich jest jeszcze jedna, wyjątkowa dla wielu osobowość na scenie muzyki elektronicznej. Tą osobą jest nie kto inny jak James Smith aka Jamie xx, 1/3 grupy [oczywiście] The xx. Jamie przez ostatnie lata, głównie z powodów osobistych przystopował co nieco z muzyką. I tak oto po wydaniu pełnoprawnego [uznawanego już za "modern classic"] debiutu "In Colour" w 2015 roku, otrzymaliśmy zaledwie parę utworów wydanych jako pojedyncze single, m.in. "idontknow" w 2020 roku, "Let's Do It Again" i "Kill Dem" w 2022 oraz rezultat kolaboracji z marką Chanel w postaci singla "It's So Good" na początku tego roku. Ale to dla ludzi było zdecydowanie za mało. Fani cały czas wyczekiwali pełnoprawnego następcy debiutu, wszak minęło już 9 lat (!), czas nareszcie to zmienić. Tak oto przyszedł kwiecień, pierwszy singiel, potem kolejne, potem nareszcie zapowiedź nowej płyty, to jest TEN moment! I w końcu, nadszedł 20 września, premiera drugiej płyty studyjnej Jamesa Smitha.
Chciałbym w tym miejscu wspomnieć, że jeśli ktoś się rzeczywiście spodziewał, że "In Waves" będzie brzmiało tak samo jak poprzednik, to się może srogo zdziwić. Co oczywiście nie znaczy, że płyta brzmi źle, wręcz przeciwnie! Album ten dobitnie pokazuje jak bardzo Jamie xx rozwinął na przestrzeni lat swój warsztat produkcyjny i jak bardzo potrafi on wykrzesać z tego wszystko, co najlepsze. Naszą przygodę z albumem rozpoczynamy utworem "Wanna". Lekko housowe intro z elementami downtempo, samplem wokalnym z "Never Gonna Let You Go" Tiny Moore oraz genialnie brzmiące pianino zaskakuje słuchacza swoją prostotą oraz idealnie przygotowuje go na dalszą podróż – podróż, która rozkręci się w nieubłagany sposób. "Treat Each Other Right" został wydany jako jeden z pierwszych singli promujących płytę, i ja się temu wcale nie dziwię. Ten mocny Deep House-owy "banger" potrafi bez dwóch zdań wprawić każdego w ruch. To jak bardzo ze sobą współpracują wyraźna, brzęcząca linia basowa z syntezatorami oraz soulowo-funkowa dusza samplowa wzięta wprost z "Oh My Love" Almety Latimore jest czymś naprawdę niesamowitym w odsłuchu. A dalej jest już tylko lepiej. "Waited All Night" serwujące słuchaczom pokręconą mieszankę Future Garage z lekkim Breakbeatem udowadnia tą tezę wręcz doskonale. Jednak nie to jest najbardziej wyjątkowe w tym kawałku. Mianowicie gościnnie pojawili się na nim Romy i Oliver Sim, i nie byłoby w tym pewnie nic dziwnego gdyby nie fakt, że w praktyce jest to pierwszy wspólny utwór całego The xx od ponad 7 lat!
Na dalszą uwagę zasługuje też to, że Jamie przez całość płyty zdecydowanie nie próżnuje jeśli chodzi o eksperymenty i tzw. "żonglowanie" gatunkami. Wszak doskonale widać to już było na reszcie singli promujących płytę. Jeśli słuchacz chciał kolejny, mocno klubowy "banger" zachaczający momentami nawet o Nu-Disco, to dostał "Baddy on the Floor" – genialną kolaborację producencką z Honey Dijon (jednocześnie był to też pierwszy singiel z albumu). Jeśli to dla niego było zbyt mało, proszę bardzo! - "Life" z gościnnym udziałem wokalistki Robyn robi to z jeszcze lepszym i bardziej efektownym rozmachem, a wybornie brzmiący bit z dogodnym samplingiem i dopieszczony małymi detalami niemiłosiernie elektryzuje od początku do samego końca. Jeśli natomiast ktoś wolał kompozycje trochę bardziej stonowane i skupione na samplach to z odsieczą przychodzą "Dafodil" z Kelsey Lu, Johnem Glacierem i Noahem Lennoxem aka Panda Bear, a także totalny majstersztyk w postaci "All You Children" stworzonym wraz legendarną grupą The Avalanches. Jednocześnie można też powiedzieć, że jest to w pewnym sensie sequel poprzedniej kolaboracji jaka wydarzyła się między obydwoma stronami w utworze "Wherever You Go" na ostatniej dotychczas płycie Australijczyków pt. "We Will Always Love You" z 2020 roku.
Pozostałe utwory na albumie także dają o sobie wiele znać. "Still Summer" to kompozycja chyba najbardziej zbliżona stylistycznie do "In Colour". Rześki House-owo melodyjny kolaż muzyczny na pewno przywoła wiele wspomnień u wiernych fanów poprzednika. "The Feeling I Get from You" tonuje brzmienie i wprowadza nieco wolnej przestrzeni nawet pomimo bardzo złożonego samplingu, a partia z pianinem nieco wznieca ducha "Wanna". Następny w kolejności "Breather" jest chyba najbardziej eksperymentalnym tworem na tzw. "falowej płycie". Przyznajcie, niewielu producentów mogłoby rozpocząć utwór w stylu Drum 'n' Bass-owym, przemienić go w połowie trwania na Tech Housową ekstazę i jednocześnie okrasić to w pewnej kwestii mową uspokajająco-motywacyjną i to wszystko połączyć ze sobą w naprawdę fenomenalnie brzmiącą całość. A jednak Jamie to zrobił!
Dalej przerywnik w postaci "Every Single Weekend" jest krótkim rozszerzeniem do "All You Children", natomiast zamykające płytę "Falling Together" z gościnnym udziałem Oony Doherty rozpieszcza słuchacza wybornym klasycznym Housem z elementami 90's-owego Acid House-u. W dodatku melorecytacja Oony oraz lekki minimalizm w utworze, przywołuje klimat znany z płyty "We're New Here" - albumu remiksowego z 2011 roku, który Jamie wykonał do ostatniej płyty legendarnego Gila Scotta-Herona pt. "I'm New Here" wydanej rok wcześniej.
Podsumowując całokształt najnowszego dzieła Jamiego xx, jest to płyta bardzo przemyślana i dopasowana prawie do perfekcji. Pomimo postawienia na wielogatunkowość i eksperymenty, które niektórzy by uznali za ryzykowne, płyta pozostaje spójna i nie zanudza ani przez chwilę. Jednocześnie jest też dowodem na to, że Jamie po prostu potrzebował tej przerwy i odświeżenia żeby powrócić ponownie "na szczyt".
Czy "In Waves" jest lepszą płytą niż "In Colour"? Raczej nie, ale jest to bez wątpienia godny następca poprzednika, na którego warto było czekać te 9 lat!
Teraz pozostaje tylko wyczekać nowej płyty całej trójki z The xx, oby jak najkrócej...
Przemysław Jelonek