"Boska komedia", reż. Krzysztof Garbaczewski, czyli jednak wiesz niewiele
Karolina Broda
Średniowieczne, monumentalne dzieło. Afirmacja religijnej wzniosłości i próba odnalezienia nowych ujść w języku dla najniższego szczebla piramidy Maslowa. Poszukiwanie Boga, a przede wszystkim siebie. To także odważna próba syntezy tego, co współczesne, z tym, co minione, tego, co obecne, z tym, co niewypowiedziane. To wreszcie imponująca podróż w głąb wielowarstwowej natury ludzkiej moralności.
Średniowieczne, monumentalne dzieło. Afirmacja religijnej wzniosłości i próba odnalezienia nowych ujść w języku dla najniższego szczebla piramidy Maslowa. Poszukiwanie Boga, a przede wszystkim siebie. To także odważna próba syntezy tego, co współczesne, z tym, co minione, tego, co obecne, z tym, co niewypowiedziane. To wreszcie imponująca podróż w głąb wielowarstwowej natury ludzkiej moralności.
Kim jest współczesny Dante, jak może kochać dzisiejsza Beatrycze, na jakie ścieżki poznawcze stara się nakierować nas Wergiliusz? Gdzie i jak szukać Boga? Wszystko to w najnowszej medytacji teatralnej w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego inspirowanej „Boską Komedią”.
Krzysztof Garbaczewski to uczeń uznanego w artystycznych kręgach reżysera teatralnego o szerokim dorobku twórczym – Krystiana Lupy. Asystował m.in. przy tworzeniu jego spektaklu o środowisku Andy’ego Warhola „Factory 2”.
Sam jednak już w autonomicznej przestrzeni twórczej coraz częściej decyduje się na filozoficzną tematykę, formując konfesyjne i niejednoznaczne prace, które nierzadko polaryzują publiczność. Liczba dostawianych krzeseł na premierach jest równa z liczbą osób, które opuszczą spektakl w przeciągu pierwszych 30 minut. Do tej pory w jego reżyserii można było podziwiać m.in. „Nic” czy „Ucztę” Platona. Równie często zabiera się za interpretacje dzieł Witolda Gombrowicza.
Jednak Boska Komedia to rzecz zgoła inna. Frustrująca, pretensjonalna, męcząca i dysharmonizująca opowieść o poszukiwaniu transcendencji. Podjęcie się karkołomnego zadania reinterpretacji treści zwartych w kanonicznym dziele Dantego z pewnością jest aktem odwagi, lecz czy godnym tak ogromnego podziwu, jak mogłoby się wydawać?
Krzysztof Garbaczewski to uczeń uznanego w artystycznych kręgach reżysera teatralnego o szerokim dorobku twórczym – Krystiana Lupy. Asystował m.in. przy tworzeniu jego spektaklu o środowisku Andy’ego Warhola „Factory 2”.
Sam jednak już w autonomicznej przestrzeni twórczej coraz częściej decyduje się na filozoficzną tematykę, formując konfesyjne i niejednoznaczne prace, które nierzadko polaryzują publiczność. Liczba dostawianych krzeseł na premierach jest równa z liczbą osób, które opuszczą spektakl w przeciągu pierwszych 30 minut. Do tej pory w jego reżyserii można było podziwiać m.in. „Nic” czy „Ucztę” Platona. Równie często zabiera się za interpretacje dzieł Witolda Gombrowicza.
Jednak Boska Komedia to rzecz zgoła inna. Frustrująca, pretensjonalna, męcząca i dysharmonizująca opowieść o poszukiwaniu transcendencji. Podjęcie się karkołomnego zadania reinterpretacji treści zwartych w kanonicznym dziele Dantego z pewnością jest aktem odwagi, lecz czy godnym tak ogromnego podziwu, jak mogłoby się wydawać?
Zamach na standardowe postulaty „Boskiej komedii” zaczyna się od wygłoszonego przez Beatrycze na początku fragmentu monologu „Skończyć z sądem bożym” Antonina Artauda. Swoim apatycznym, opanowanym, magnetyzującym głosem Sandra Korzeniak ukazuje nadrzędne przesłanie Artauda. Sam początek spektaklu to postawienie zasadniczego pytania o dualizm psychofizyczny, hierarchizację procesów życiowych człowieka czy niebywale silne przywiązanie do skonkretyzowanych wartości i motywów jako tych trwale ukonstytuowanych w świecie. Do każdego z tych aspektów Garbaczewski podchodzi w duchu postmodernistycznym – podejrzliwie i sceptycznie, pełny wątpliwości w stosunku do wszelkich narracji i prawd objawionych.
„Istnieje w bycie coś szczególnie nęcącego dla człowieka i tym czymś jest właśnie KUPA” – pada z ust aktorki. Ta konstatacja, okraszona tekstem o zabarwieniu filozoficznym nakreśla nam szeroki horyzont poznawczy – kieruje w nieznane. Sam Garbaczewski podkreślał w jednym z wcześniejszych wywiadów, że „Życie jest dużo bardziej skomplikowanym procesem, niż tylko myśleniem”.
Z początku poruszamy się po tej płaszczyźnie całkiem niepewnie – dokoła pełno zastanawiających kwestii, dotąd niewyjaśnionych, ale też bez perspektyw na klarowne definicje. To nie tutaj należy ich szukać, tutaj się nad odbiorcą znęca. Intelektualna rozkosz w mękach niedoskonałości ludzkich mechanizmów.
„Istnieje w bycie coś szczególnie nęcącego dla człowieka i tym czymś jest właśnie KUPA” – pada z ust aktorki. Ta konstatacja, okraszona tekstem o zabarwieniu filozoficznym nakreśla nam szeroki horyzont poznawczy – kieruje w nieznane. Sam Garbaczewski podkreślał w jednym z wcześniejszych wywiadów, że „Życie jest dużo bardziej skomplikowanym procesem, niż tylko myśleniem”.
Z początku poruszamy się po tej płaszczyźnie całkiem niepewnie – dokoła pełno zastanawiających kwestii, dotąd niewyjaśnionych, ale też bez perspektyw na klarowne definicje. To nie tutaj należy ich szukać, tutaj się nad odbiorcą znęca. Intelektualna rozkosz w mękach niedoskonałości ludzkich mechanizmów.
Centralną część scenografii zajmuje instalacja stworzona przez Aleksandrę Wasilkowską. Ta wysoka, biała wieża, zbudowana z prostopadłościanów jest jednak konstrukcją o charakterze dualnym. Już za chwilę dowiadujemy się, co znajduje się po jej drugiej stronie – pustka.
Scenografia ta staje się niezwykle ciekawa, jeżeli rozważymy jej symboliczne znaczenie – dualizm psychofizyczny, sferę sacrum i profanum, nieustającą próbę syntezy skrajności, nieprzerwanie drzemiących w człowieku.
Dostrzega się w medytacji Garbaczewskiego jeszcze jeden podział, mianowicie ten na przestrzeń realną oraz wirtualną. Wytworzony w aplikacji VR Chat mikrokosmos, który towarzyszy nam w czasie całego wydarzenia jako wyświetlana animacja na transparentnym ekranie unoszącym się nad sceną, zestawiony jest z materią prawdziwie ludzką, a więc człowiekiem poruszającym się po scenie.
Z początku wydaje się, że to właśnie człowiek jest głównym tematem rozważań Garbaczewskiego. Człowiek jako twór człowieka, wybrakowany i niezdefiniowany, a jednak próbujący się definiować poprzez skalę doznań. Eros i psyche, afekt i stagnacja są w tym spektaklu jak siostry syjamskie – nierozłączne, niepokojąco fascynujące. Kiedy jedno zaczyna dominować, kontratakuje drugie. Uczucie, potrzeba nam uczucia, wielkich aberracji!
Z pozoru można wyróżnić trzy główne postaci, doskonale znane z utworu Dantego. Jednak porzućmy pozory.
Spektakl ciągnie się jak mantra. Narracja jest monotonna i bywa męcząca.
Do sedna.
Garbaczewski przybiera pozę Sokratesa współczesnego teatru, pragnącego szukać nie tyle krystalicznego dobra i prawdy, ile niewymuszonych emocji. Tym właśnie jest Boska Komedia-miotaniem się człowieka wewnątrz człowieka, szukaniem nieuwierających form przekazu, wyzwalających i równouprawnionych, niezezwalających na trywializację, choć będących niekiedy banałem ludzkiego życia, frapującą szczeliną – defekacją, krwią, niechcianą wydzieliną, poczuciem styczności z zewnętrzną powłoką świata.
Moment zwrotny następuje, gdy na scenie pojawia się Bartuś419. Performer, a także muzyk, w czasie spektaklu odgrywa niezwykle istotną rolę. Każdorazowe jego pojawianie się na scenie zapowiada kolejny płomienny manifest, z rodzaju oryginalnych pamfletów na współczesność. Charakterystyczna maniera Bartusia, przywodząca na myśl osobę Wojciecha Bąkowskiego sprawia, że wszystko, co wypowie, doprowadzi prawdopodobnie do emocjonującego publiczność efektu. Nie bez znaczenia pozostaje osobisty dorobek artystyczny Bartka, który jest całkowicie spójny z jego prezencją na deskach Teatru Powszechnego w Warszawie.
Każda sylaba wyartykułowana przez tego młodego twórcę jest śmiałą deklaracją, która poprzez połączenie świadomego, niewymuszonego patosu oraz kwestionującego, pytającego charakteru tekstu momentami wprawia w osłupienie. Jest także wspaniałą przeciwwagą dla osowiałej Beatrycze. Energia Bartka porównywalna jest do tej, która unaocznia się w żarliwych, nonkonformistycznych kontestacjach, ironicznych i wzniosłych równocześnie.
Uczestnicząc w zunifikowanym świecie, zaproponowanym przez Garbaczewskiego, nawet na moment nie mogłam zapomnieć o kilku myślach zaczerpniętych z filozoficznego dyskursu rumuńsko-francuskiego intelektualisty Emila Ciorana. Znane jest przecież jego bezkompromisowe stanowisko dotyczące piedestalizacji, gdyż otwarcie wyznawał swą sympatię do osób, które porzuciły potrzebę bycia podmiotem społecznie nadrzędnym. To samo można dostrzec w Boskiej Komedii. Za każdym razem, gdy Dante wspólnie z Wergiliuszem jest u szczytu góry, wiemy, że jest to stan dany jedynie na moment, kruchy i zmienny. Niebawem zostaną spowici płachtą mroku. Ten sam los tyczy się innych obszarów poznawczych, zacierających się, nachodzących na siebie i summa summarum naznaczonych stygmatem pewnego braku. Brak ukazywany jest u Garbaczewskiego jako ułomność ludzkiego dualizmu, który filozofia próbuje nieprzerwanie zwalczyć od czasów Kartezjusza. Cioran mówi zaś, że „ciało jest wszystkim i niczym”, jest więc przekleństwem i błogosławieństwem. Czasem chciałoby się żyć bez materii. Zwolnieni z obowiązku dźwigania ciała, zostalibyśmy tylko obarczeni brzemieniem własnego ja.
Egocentryczna i egoistyczna z założenia wędrówka Dantego była pierwotnie spotkaniem z ukochaną przeszłością, antycznymi twórcami, niezwykle cenionymi przez autora z Florencji wzorcami ze świata starożytnej sztuki, próbą dotarcia do głębokich odmętów istnienia, celebracji wartości miłości i uwielbienia.
W tym aspekcie wersja Garbaczewskiego byłaby właśnie spotkaniem tezy z antytezą (jak u Hegla)
i próbą wytworzenia syntezy. Eklektyzm i mantryczność medytacji wprawia w szalenie intrygujące uczucie życiowej konfuzji, człowiek opuszcza teatr pozbawiony miejsca pod hodowlę duszy.
Niemożność uporania się człowieka z materią świata może być także reprezentowana jako akt jedzenia jabłka przez Bartusia, momentalnie kierującego refleksję w stronę drzewa poznania. „Jabłko z drzewa poznania było niedojrzałe” pisze Cioran, implikując jednoznaczne twierdzenie, że człowiek zdobył wiedzę, na którą sobie nie zasłużył, wiedzę, do której nie dojrzał.
Choć się wznosimy, to zaraz obawiamy się spektakularnego spadania. Jesteśmy i znikamy.
Nie ulega wątpliwości, że szalenie ważne jest przeżywanie dzięki twórczości Garbaczewskiego upragnionego uczucia katharsis, pewnej zmiany, która zachodzi na oczach wszystkich partycypujących w teatralnym obrządku artystycznym, ale jest zmianą indywidualną i widoczna jedynie oczami duszy. Kolektyw jest jedynie tłem, dekoracyjnym wyposażeniem wnętrza, w którym prawdziwe procesy zachodzą dopiero we własnym ja.
A więc chodźmy do teatru, nie obawiajmy się przewartościowania wartości, myślmy i trwajmy.
To chyba właśnie byłoby to.
Trwanie i myślenie.